Dochody z pracy a superfirmy
Wyobraźnię komentatorów, polityków i „normalnych ludzi” rozpalają kolejne doniesienia o spadku udziału dochodów z pracy. Wielu przypisuje temu zjawisku przyczynę rosnących nierówności. Poza Pikettym to także publicyści w Europie i USA. Czym jest magiczny „udział dochodów z pracy”?
Dochód z pracy to suma wynagrodzeń wszystkich pracowników, a udział tych dochodów w PKB nazywamy „labor share”. Inaczej mówiąc, jest to ta część dochodów, która trafia bezpośrednio do pracowników, niezależnie od ich stanu posiadania. W gospodarce dochody osiąga też kapitał i inne czynniki produkcji (np. ziemia, zasoby naturalne itp.), trafiają one do węższej grupy osób, które są ich właścicielami. Gdzie na tej „mapie” umieścić zyski przedsiębiorstw? To wbrew pozorom bardzo istotna sprawa.
Udział dochodów z pracy w krajach rozwiniętych był przez dekady zaskakująco stabilny aż do lat 80., gdy zaczął spadać. Zjawisko to nastąpiło również w krajach rozwijających się i na rynkach wschodzących, począwszy od lat 90. Pisał o tym m.in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w tegorocznym raporcie „World Economic Outlook”. Ten spadek sprzyja wzrostowi nierówności, bo o ile dochody z pracy osiąga większość z nas, to dochody np. z kapitału – tylko część. Podkreślmy przy tym, że nie mówimy o nierównościach w płacach pomiędzy pracownikami, lecz o nierównościach w dochodach pomiędzy gospodarstwami, które mają kapitał (np. rodzina Jeffa Bezosa, założyciela i do dziś akcjonariusza firmy Amazon), i tymi, którzy kapitału nie mają (pracownicy jego firmy).
Jednym z potencjalnych wyjaśnień zjawiska są zmiany technologiczne. Postęp sprawia, że kapitał staje się relatywnie tańszy niż praca człowieka, więc firmy stopniowo coraz większą część działań wytwórczych powierzają maszynom. Skutkuje to wzrostem udziału wynagrodzenia kapitału. Innym możliwym wyjaśnieniem jest handel zagraniczny. Firmy przenoszą tę część procesu technologicznego, która wymaga względnie dużo pracy, do krajów o niskich płacach. Zmniejsza to zapotrzebowanie na pracowników w ich kraju pochodzenia. Choć stworzenie fabryki w innym państwie wymaga oczywiście zaangażowania kapitału, w praktyce wykorzystuje się go proporcjonalnie (np. na jednego zatrudnionego) więcej w kraju pochodzenia firmy, a mniej tam, gdzie przeniesiono dany etap produkcji. Jeszcze innym możliwym wyjaśnieniem jest zmiana uregulowań na rynku pracy: spadek uzwiązkowienia i wzrost roli usług (często mowa o małych zakładach, zatrudniających kilku bądź kilkunastu pracowników) obniżają ogólną siłę przetargową pracowników w negocjacjach płacowych, w rezultacie skutkują niższą dynamiką wynagrodzeń. Jeśli systematycznie nie nadąża ona za wzrostem produktywności, to udział dochodów z pracy w PKB będzie malał.
Najnowsze wyniki badań rzucają nowe światło na spadek labor share. Simcha Barkai z Uniwersytetu w Chicago pokazuje, że w Stanach Zjednoczonych maleje zarówno udział dochodów z pracy… jak i dochodów z kapitału. Co więcej, spadek udziału dochodów z kapitału jest większy niż zpracy. Udział dochodów z pracy w USA pomiędzy 1984 a 2014 r. spadł o ok. 10 proc., a udział dochodów z kapitału o ok. 30 proc. Jak to możliwe? Wzrósł udział zysków.
Wcześniejsze badania, dość mechanicznie, zakładały, że zyski idą do właścicieli kapitału. Tymczasem rozwijają się coraz to nowe branże, w których kapitał fizyczny ma mniejsze znaczenie niż marka i know how, i to one dają prawo do rosnących zysków. Ich wzrost ma najczęściej jedno źródło: podwyżki marż. Sęk w tym, że bezpośrednie zmierzenie marż jest trudne: np. zasady rachunkowości nie pozwalają uwzględniać wszystkich kosztów w rachunku zysków i strat, inwestycje rozłożone na wiele lat zaburzają obserwacje z jednego tylko roku itp. Nie jesteśmy jednak bezbronni: wyższe marże możliwe są tylko w gałęziach o wysokim stopniu koncentracji, a tę zmierzyć już łatwiej. I rzeczywiście: wzrost koncentracji w poszczególnych przemysłach jest kluczowym czynnikiem wyjaśniającym spadek dochodów z pracy.
David Autor z MIT wraz ze współautorami pokazuje mechanizm, jaki może doprowadzić do wzrostu koncentracji. Wyobraźmy sobie, że postęp techniczny zwiększa korzyści, jakie odnoszą najbardziej produktywni uczestnicy poszczególnych gałęzi gospodarki. Wówczas pojawią się w nich firmy supergwiazdy z wysokimi zyskami i niskim udziałem dochodów z pracy. Mechanizm ten zawiera kilka testowalnych hipotez. Po pierwsze, powinniśmy obserwować wzrost koncentracji w wielu branżach. Po drugie, największy spadek udziału dochodów z pracy powinien mieć miejsce w sektorach o największej koncentracji. Po trzecie, zmniejszenie udziału dochodów z pracy w ramach poszczególnych branż powinno być efektem tego, że coraz więcej osób pracuje w podmiotach o niskim labor share, a nie z tego, że we wszystkich firmach labor share spada. Po czwarte, takie zmiany powinny występować w wielu krajach, a nie tylko w Stanach Zjednoczonych.
Wszystkie te hipotezy okazują się potwierdzone empirycznie.
Skąd się mogą brać superfirmy? Stoją za tym coraz większa rola „pomysłu”, korzyści skali wynikające z globalizacji i dostępności internetu, wzrost wrażliwości konsumentów na jakość produktów – trendy, o których biznesmówi od dawna. Sprzyjającym czynnikiem są też efekty sieciowe. To one przyczyniły się do dominacji takich firm jak Google, Facebook, Apple, Amazon, DHL czy Walmart.
Jeżeli spadek udziału w dochodach ma źródło w pojawieniu się superfirm, to zjawisko to jest wyjątkowym wyzwaniem dla polityki gospodarczej. Dlaczego? Bo na dziś trudno powiedzieć, jak do tego podejść. Przeciwdziałać powstawaniu superfirm, bo zwiększają nierówności? Czy zachęcać, bo zwiększają efektywność? Progresywne opodatkowanie przedsiębiorstw? Trudne, a na dodatek na dłuższą metę nie pomoże, bo superfirmy będą w stanie stworzyć dowolnie optymalizujące struktury kapitałowe. A może nic nie robić? To, że najbardziej produktywne firmy dostarczają większość produkcji w branży, sprzyja efektywności. No ale te firmy uzyskują pozycję monopolistyczną lub jej bliską, co w dłuższej perspektywie efektywności raczej nie sprzyja. Twardy orzech do zgryzienia...