Dla Mamy

Dla Mamy

Dzień Matki obchodziliśmy dwa dni temu. Tradycja tego święta sięga czasów starożytnych. W Polsce świętować zaczęliśmy znacznie później, bo dopiero w 1914 roku. Od tamtej pory, mamy co roku są obdarowywane kwiatkami, laurkami i innymi upominkami wykonanymi przez swoje pociechy. Matki, a dokładniej ich emerytury, leżą również w centrum zainteresowania rządu. Program „Mama Plus” jest jednym z haseł rozpoczętej kampanii.  Według zapowiedzi, wszystkie kobiety, które urodziły czwórkę lub więcej dzieci, zyskają prawo do świadczenia emerytalnego w wysokości emerytury minimalnej. Ta obecnie wynosi 1029,80 zł brutto.

Pomysł nagradzania/rekompensowania matek w ramach systemu emerytalnego nie jest niczym nowym. Polski rząd opłaca 100% składek emerytalnych dla kobiet na urlopie macierzyńskim. Jeżeli kobieta nie pracowała przed narodzinami dziecka, tj. nie znamy jej wynagrodzenia, podstawą naliczanych składek jest zasiłek macierzyński. W czasie trwającego do 3 lat urlopu wychowawczego składki naliczane są od 60% przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce niezależnie od historii zawodowej opiekuna, bo z urlopu może skorzystać również ojciec. Co ważne w Polsce składki są realnie odkładane. Na tle regionu wypadamy nie najgorzej. Słowacy stosują analogiczne rozwiązanie. Na Litwie zamiast 3 lat składki opłacane są przez 1.5 roku. W Niemczech przez 3 lata składki są naliczane od 100% średniego wynagrodzenia. Warto tu podkreślić słowo naliczanie, a nie faktyczne odkładane. Skutkuje to tym, że realne koszty pojawiają się dopiero po przejściu opiekuna na emeryturę, zapłacą więc urodzone dziś dzieci, a nie dzisiejsi bezdzietni. W Czechach okres wychowania dzieci jest uwzględniany przy liczeniu lat aktywności, ale pomija się go, wyznaczając średnie wynagrodzenie. To tak jakby rząd rekompensował składki w wysokości indywidualnej średniej w cyklu życia, zmniejszając tym samym różnice między emeryturami kobiet i mężczyzn.

Na gruncie teoretycznym istnieje uzasadnienie dla łączenia wysokości świadczenia z dzietnością, a nie tylko rekompensaty za okres bezskładkowy. W systemie repartycyjnym świadczenia obecnych emerytów są finansowane przez obecnie pracujące dzieci i wnuki. Dziecko jest tu przykładem dobra publicznego, bo koszt wychowania potomstwa jest w większości indywidualny, a jednocześnie, znaczna część korzyści (między innymi stabilizacja systemu emerytalnego) ma charakter społeczny. Podstawowy kurs mikroekonomii podpowiada, że dzieci urodzi się zbyt mało (w relacji do sytuacji preferowanej przez poszczególne osoby). Powiązanie świadczeń emerytalnych z indywidualną dzietnością, tj. wprowadzenie elementu alimentacyjnego, zwiększy dobrobyt, bo przybliży sytuację faktyczną do preferowanej. Tyle powiedzą nam modele nakładających się pokoleń wzbogacone o teorię dzietności Beckera.

A jak ta teoria ma się do danych? Działania elementu alimentacyjnego niestety nie możemy sprawdzić bezpośrednio, bo żaden kraj nie wiąże ściśle świadczeń emerytalnych z dzietnością. Efekt dobra publicznego pojawia się jednak wraz z wprowadzeniem systemu emerytalnego i rośnie z jego skalą. To, co możemy więc zrobić, to sprawdzić jak szczodrość systemu wpływa na dzietność. Larry E. Jones z Minnesoty pokazuje, że traktowanie dziecka jako dobra publicznego świetnie tłumaczy spadek dzietności obserwowany równolegle do rozbudowy systemu emerytalnego w USA. Podobne wyniki znajdziemy dla Niemiec (R. Fenge z Uniwersytetu w Rostocku i B. Scheubel z ECB) i Włoch (F. Billari i V. Galasso, obaj z Bocconi). Wzorzec nie jest jednak jednorodny i wiele zależy od czynników kulturowo-historycznych. Philipp Jäger (Uniwersytet w Dortmundzie) przebadał 23 reformy systemu emerytalnego w 21 krajach OECD na przestrzeni lat 1891 -1997. W niektórych krajach, dla niektórych reform, teoria dziecka jako dobra publicznego znajduje potwierdzenie. Przykładem może tu być wprowadzenie systemu emerytalnego w Norwegii oraz wzrost skali świadczeń w Finlandii. Dla innych kombinacji teoria się nie sprawdza, np. przy wprowadzeniu systemu emerytalnego w Wielkiej Brytanii czy redukcji świadczeń w Japonii. Dla Polski nikt jeszcze nie policzył czy taki związek występuję, nie wiemy więc jaki potencjał ma wiązanie emerytur z dzietnością w naszym kraju.

O programie „Mama Plus” wiemy, że proponowane rozwiązanie nie będzie (bardzo) drogie. Zgrubne szacunki sugerują, że gdyby taki program obowiązywał, to do emerytur w 2017 roku trzeba by dopłacić 350 mln. To prawie 100 razy mniej niż wydaliśmy w ubiegłym roku na 500+. Koszty nie powinny znacząco rosnąć, bo matek 4+ jest niewiele. W 2016 roku czwarte urodzenia stanowiły jedynie 4,4% wszystkich narodzin. Gdyby wprowadzona polityka skusiła rodziny z 3 dzieci do zdecydowania się na kolejne, to liczba potencjalnych beneficjentów wzrosłaby (odsetek rodzin 3+ wynosi ok. 11%). Próżno jednak szukać oficjalnych, rządowych, wyliczeń kosztów proponowanego programu.

Martwi też kapelusz, z którego pomysł ten wyciągnięto. W ogóle wydaje się, że grzebanie w systemie emerytalnym to cudowny lek na wszystkie obecne i przyszłe bolączki. W ciągu ostatnich 20 lat po wprowadzeniu systemu zdefiniowanej składki zmienialiśmy coś fundamentalnie w jego konstrukcji już 7 razy. W 2009 ograniczyliśmy dostępność świadczeń przedemerytalnych. W 2011 i 2013 zmieniliśmy sposób działania filaru kapitałowego. W 2011 podnieśliśmy wiek emerytalny, by znowu go obniżyć w roku 2017. Na początku 2017 roku emeryci podniesiono emeryturę minimalną. Teraz przebudowujemy filar kapitałowy, przy okazji po raz kolejny dzieląc zgromadzone w nim środki. Brak zaufania do systemu emerytalnego nie powinien więc dziwić: 44% Polaków nie ufa ZUS (badanie ZUS z 2016, 4% Polaków darzy tę instytucję dużym zaufaniem).

Za brakiem zaufania idzie brak zainteresowania i świadoma ignorancja. W tym samym badaniu, 26% Polaków jest przekonanych, że cała opłacana składka jest realnie oszczędzana i sfinansuje ich przyszłe świadczenia, podczas gdy dotyczy to tylko małej części składki i tylko 20% osób, które zdecydowały się pozostać w OFE przy zmianach z 2013 roku).  Jedna czwarta Polaków nie ma więc pojęcia, że ich emerytury pochodzić będą ze składek ich dzieci. Pisma otrzymywane z ZUS-u są pisane enigmą dla przeciętnego Kowalskiego. Według badania Fundacji Kronenberga w 2015 roku wysokości swojego świadczenia nie jest w stanie ocenić 50% ankietowanych, 13% nawet się nad tym nie zastanawia.

Mamy w planach ósmą reformę systemu i ta kolejna zmiana zasad gry raczej nie poprawi sytuacji. Kowalska i Nowak powinni nauczyć się czegoś nowego o ich przyszłych emeryturach częściej niż zmian w systemie podatkowym. Oj... ile to pracy, żeby być dobrze poinformowanym, racjonalnym Homo Economicus.

No i po raz ósmy raz nikt nie policzył czy warto takie rozwiązanie wprowadzić i czy nas na nie stać.

Ile zmian w systemie emerytalnym potrzeba, żeby nauczyć się wprowadzać reformy świadomie i mądrze?

Tags: 
Tłoczone z danych