Kwantyfikując imponderabilia, czyli ile (s)tracimy przez klimat?
Globalne ocieplenie dla ekonomisty jest tzw. efektem zewnętrznym, czyli sytuacją w której niezależnie od naszych wyborów pojawia się dobro/zło, na którego występowanie nie mamy wpływu. Gdy sąsiad przypali zupę, i u nas w mieszkaniu nieładnie pachnie – nawet jeśli akurat niczego nie gotujemy. Wyemitowane zanieczyszczenia np. powietrza oddziałują negatywnie na zdrowie i życie wszystkich ludzi na planecie, nie tylko emitenta. Chociaż PKB w kraju X wzrosło (emisje przecież nie biorą się znikąd), to utrzymujące się trwale atmosferyczne CO2 obniżyło oczekiwaną długość życia ludzi w innym regionie Ziemi. Globalne ocieplenie generuje już dziś koszty dla gospodarek i wszyscy ponosimy te koszty. Według badań Williama Nordhausa (Uniwersytet Yale, noblista z ekonomii z 2018 r.) wzrost średniej temperatury na świecie o 2 stopnie Celsjusza skutkuje spadkiem globalnego PKB o przeszło 2.4%. Mało? To czterokrotność PKB Polski.
Czy są mechanizmy ekonomiczne, które tego typu nieszczęścia mogą wyeliminować? Tak, ale działają w pełni tylko w bardzo szczególnych przypadkach. Ronald Coase (Uniwersytet Chicago, laureat tzw. Nagrody Nobla z ekonomii w 1991 r.) wskazał dwa kluczowe warunki, w których rynek wystarczy, by uregulować kwestię efektów zewnętrznych. Po pierwsze, prawa własności muszą być w pełni zdefiniowane (do kogo należy powietrze nad danym regionem, a do kogo wyemitowane zanieczyszczenia), a po drugie zawarcie kontraktów korygujących bieżącą sytuację musi się odbyć bez dodatkowych kosztów związanych z negocjowaniem i egzekwowaniem tego, co wynegocjowano. Jako że w kontekście środowiska naturalnego te warunki nigdy nie są spełnione (konia z rzędem temu, kto bezkosztowo uargumentuje czyje dokładnie jest czyste powietrze), same mechanizmy rynkowe nie wystarczą, potrzeba interwencji w postaci regulowania naszych zachowań.
Globalność zachodzących zmian klimatycznych powoduje problem nie tylko z przypisaniem praw własności, ale też ze skoordynowaniem działań w skali całego świata, nawet zebranie wszystkich interesariuszy w jednym miejscu jest niemożliwe. Negocjacje tzw globalne, jak protokół z Kioto, konferencje COP, czy tzw. porozumienia paryskie – nie zainteresowały wszystkich krajów. Poza trudnościami z uzgodnieniem czegokolwiek, egzekucja tych porozumień jest niemal niemożliwa: wystarczy wspomnieć decyzję prezydenta Trumpa o porzuceniu przez USA zobowiązań dotyczących ograniczenia emisji. Taka decyzja w naturalny sposób podważa sens wcześniejszego wysiłku w uzgodnienie czegokolwiek, a na dokładkę towarzyszy jej efekt domina.
Jakie regulacje mogą zatem pomóc w kwestii takiej jak globalne ocieplenie? Interwencje rządu dzieli się na dwa rodzaje: regulowanie cen lub regulowanie ilości. Podatek od emisji, akcyza, czy subsydia są przykładem mechanizmów regulujących ceny. Podatek zadziała tylko gdy, znamy koszty (i korzyści) redukcji emisji CO2, a wycena tychże jest zależna od wielu kontrowersyjnych założeń. I tak wracamy do „uzgodnienia konsensusu” co do kosztów i twierdzenia Coasa. Podatek może być nie tylko trudny, a wręcz niemożliwy do ustalenia. James Buchannan (Uniwersytet George’a Masona, Nobel z ekonomii w 1986 r.) pokazał, że podatki i subsydia powodują nieoptymalną alokację naszych wspólnych zasobów. Wykazał, że nałożenie ich na oligopolistów (takie jak firmy naftowe, które są największymi emitentami CO2) może nawet wzmacnia ich niekorzystne oddziaływanie na środowisko.
Zamiast podatków rząd może narzuć kwoty, limity produkcji powyżej których gospodarowanie jest karkołomnie kosztowne. Od dziesięcioleci stosowane jest np. ograniczenie na emitowanie tlenków siarki powodujących kwaśne deszcze. Wraz z szeregiem badań, pozytywne doświadczenie z redukcją emisji tlenków siarki sugeruje, że właśnie ograniczanie wielkości emisji CO2 może być skutecznym i sensownym rozwiązaniem.
Mimo to certyfikaty emisji CO2 wzbudzają dużo kontrowersji. Główne zarzuty to kwestie nadużyć podatkowych i outsourcingu emisyjnego czyli przenoszenia produkcji do krajów uboższych o niższych opłatach emisyjnych. Warto jednak pamiętać, że dzisiejsze problemy z niestabilnością cen certyfikatów są niczym w porównaniu do problemów, które byśmy mieli w przypadku podatku, jeżeli miałby być on prawdziwie adekwatny do kosztów redukcji emisji.
GRAPE | Tłoczone z Danych – Dziennik Gazeta Prawna (2 września 2019)