Kto wie, a może kiedyś naprawdę się to przyda?

Kto wie, a może kiedyś naprawdę się to przyda?

Do końca lat 1940-tych, ponad połowa patentów zarejestrowanych w Stanach Zjednoczonych zgłaszana była przez osoby prywatne, dopiero po wojnie rolę dominująca zaczęły odgrywać korporacje i ich działy badań. Za innowacje odpowiadali inżynierowie, hobbyści, pasjonaci i naukowcy. Wymyślali wszystko, co dziś uważamy za oczywiste, od paska klinowego po telefony, windy, technologie wydobycia ropy i telewizory. Najczęściej  wymyślający byli mężczyznami, relatywnie dobrze wykształconymi, wykształceni byli także ich ojcowie, przeciętnie znacznie lepiej sytuowani.

Ci wynalazcy zadziwiająco często byli imigrantami: ponad 45% patentów zgłosili innowatorzy, którzy do Nowego Świata przyjechali jako dorośli, wykształceni ludzie. Patenty opracowane przez imigrantów są również wyjątkowo często cytowane, co jest miarą tego, jak wielu innych wynalazców korzystało z części lub całości danego patentu. W USA, w latach 1880-1940 w dziesięciu stanach o najwyższej skali innowacji, imigranci stanowili ok 20% populacji. Dla porównania, w dziesięciu stanach o najniższej skali innowacji było ich zaledwie ok. 2%. Czy to robi jakąś różnicę? Tak, stany z większą liczbą patentów zgłoszonych przez imigrantów rosły znacznie szybciej niż pozostałe. Oczywiście część tego efektu to fakt, że imigranci przemieszczali się po USA, dążąc do miast i stanów, gdzie łatwiej było im rozwijać nowe rozwiązania. Ale nawet po uwzględnieniu tego efektu nadal wzrost gospodarczy był wyższy w stanach, gdzie było więcej innowacji, szczególnie jeśli wynalazki te tworzyli imigranci. 

Skąd wiemy tak dużo o tak zamierzchłej przeszłości?  Imigrant całkiem współczesny, Ufug Akcigit (University of Chicago), wraz z Johnem Grisgsby’m i Tomem Nicholasem połączyli nazwiska wynalazców z amerykańskiego urzędu patentowego z kolejnymi spisami powszechnymi, realizowanymi w USA od 1880 roku. W spisach powszechnych wyszperali kraj pochodzenia, wiek w momencie przyjazdu do USA, a także miejsca zamieszkania w USA (ew. zmiany miast czy stanów), patenty ich dzieci, zmiany w ich stanie cywilnym, itp.

Czy ci wszyscy wynalazcy i ich patenty, o dużej wartości biznesowej, pogłębiły nierówności? Niekoniecznie. Stany, w których tworzyli swoje innowacje, charakteryzowała znacznie większa mobilność społeczna i niższe nierówności dochodowe. Tak długo jak innowacje leżały w gestii osób a nie firm, dużo łatwiej było dzięki dobremu pomysłowi (i ciężkiej pracy) zarobić na tym pomyśle, niezależnie od pozycji dochodowej ojca.

A co z tymi, którym nie tylko nie udało się wpaść na dobry pomysł i go opatentować, ale wręcz życie potraktowało ich źle? Choć trudno nazwać USA w latach 1911-1935 państwem dobrobytu, w części stanów, w przypadku śmierci ojca, pozostawiona bez dochodu matka mogła skorzystać ze świadczenia finansowego. Dzieci objęte tym finansowaniem przeżyły już większość swojego życia, więc można porównać ich do dzieci tych matek, które nie otrzymały świadczenia i albo próbowały utrzymać je samodzielnie albo przynajmniej częściowo powierzyły dzieci opiece instytucjonalnej, by zapewnić im dach nad głową i wyżywienie. Wnioski? Świadczenia dla wdów przełożyły się na dłuższe życie, lepsze wyniki edukacyjne i rzadsze problemy zdrowotne w młodości niż opieka instytucjonalna. Efekty były większe dla dzieci z uboższych rodzin. To rewelacyjne efekty biorąc pod uwagę, że świadczenie to stanowiło ok 25 proc. dochodów tych rodzin przed śmiercią ojca i wypłacano je jedynie przez trzy lata. O ile z pewnością wiele racji jest w wątpliwościach, czy niewielkie transfery dla słabo wykształconych i niekoniecznie zaradnych społecznie osób to najlepszy pomysł na politykę społeczną, jest to lepsze niż opieka zinstytucjonalizowana.

A skąd to wiemy? Adriana Lleras- Muney (UCLA), Anna Aizer (Brown) wraz ze współautorami prześledziły rejestry gminnej pomocy społecznej, by zidentyfikować 16 000 chłopców urodzonych między 1900 i 1925 rokiem i osieroconych przez ojców przed 1935 rokiem. W tej grupie znaleźli się chłopcy, których matki otrzymały świadczenie oraz matki, które o takie świadczenie wystąpiły, ale go nie otrzymały (np. na skutek cięć w budżecie tego świadczenia). Następnie połączyły te dane ze spisami powszechnymi, co pozwoliło prześledzić resztę życia tych chłopców (śledzenie dalszego trwania życia dziewczynek było niemożliwe z uwagi na fakt, że często zamążpójście było związane ze zmianą nazwiska).

Dlatego, gdy zadzwoni do Ciebie, droga Czytelniczko i kochany Czytelniku, ankieter GUS, przedstawi się, że jest rachmistrzem spisowym i będzie chciał od Ciebie informacji o Tobie, dzieciach, adresie zamieszkania, a nawet narodowości i religii – weź udział w tym badaniu. Nawet jeśli raczej mniej ufasz ludziom, a już w szczególności urzędom, nawet jeśli bardzo lubisz swoją prywatność i korci Cię, żeby pozmyślać w tej rozmowie – naprawdę, spróbuj szczerze. A jeśli nie chce Ci się gadać z rachmistrzem spisowym, weź udział online: spis.gov.pl. Kto wie, może kiedyś ktoś udostępni te dane do badań i da się z tego wyciągnąć parę ważnych wniosków.

GRAPE | Tłoczone z danych dla Dziennika Gazety Prawnej, 25 czerwca 2021 r.