Lekcja anatomii u doktora Tulpa
Na przełomowym z perspektywy historii malarstwa dziele Rembrandta uchwycono dostojnie ubranych uczniów jeszcze bardziej dostojnego doktora Tulpa, który w kapeluszu i pełnym stroju galowym rozpruwa zmarłego nieszczęśnika w służbie nauki. Choć nawet w pierwszej połowie XVII wieku zabieg sekcji nie przebiegał tak, jak sportretował to Rembrandt, gdy zestawi się ten obraz z ostatnim kadrem filmu Bogowie, można nabrać przekonania co do drogi, jaką nauka zwana medycyną pokonała pomiędzy tamtą chwilą a drugą połową wieku XX. Bo nauka na tym właśnie polega – że idzie do przodu.
Podobnie jak wielu lekarzy chciałoby mieć ten obraz Rembrandta gdzieś w gabinecie, tak wielu zawodowych ekonomistów uwielbia czytać, gdy komentatorzy polityczni i gospodarczy piszą o gospodarce. W tekstach komentatorów pojawiają się – jak w skandynawskich mitach – niedookreśleni, ale zawsze zdecydowani w poglądach ekonomiści, byt tyleż niekonkretny, co groźny (wieszczy źle) bądź nieudolny (powinien był wieszczyć źle, ale zamiast tego chwalił neoliberalizm). Przykładów takiej narracji można mnożyć, ale wyjątkowo wdzięcznie nadają się ochy i achy wielu komentatorów nad podniesieniem ratingu obligacji rządu Najjaśniejszej. Bo przecież miało być źle, bo 500+ miało być kataklizmem dla gospodarki, i takimż kataklizmem miało być obniżenie wieku emerytalnego, a tymczasem PKB rośnie przyzwoicie, budżet na 2019 ma mieć wyjątkowo niski deficyt i za granicą też doceniają wyniki naszej gospodarki. Zarzut zacofania to najdelikatniejsze co spada na głowy mitycznych ekonomistów.
Tymczasem, rzeczywistość niekoniecznie stanowi dowód na to, że ocena zmian w wydatkach socjalnych w ciągu ostatnich 2 lat była błędna. Najważniejszy i podstawowy zarzut pod adresem 500+ i obniżeniu wieku emerytalnego jest taki, że oba instrumenty zwiększają długoterminowo zakres sztywnych wydatków budżetowych: system emerytalny będzie systematycznie generował deficyt, a świadczenie dla rodzin z dwójką lub większą liczbą dzieci będzie kosztowało systematycznie ok. 1.2% PKB rocznie. W okresie dobrej koniunktury, gdy rośnie baza podatkowa, bilans ZUS oraz bilans budżetowy wyglądają dobrze, lecz w recesji, 4% PKB na emerytury minimalne oraz 1+% PKB na 500+ zmniejszą swobodę kształtowania polityki fiskalnej. Gdy uśredni się bumy i recesje, tak znaczne i sztywne wydatki zmniejszają potencjał do inwestowania (w tym współfinansowania inwestycji ze środków UE) czy obniżania podatków. Co zatem oznacza poprawa ratingu polskich obligacji? Li i tylko tyle, że na dziś, w porównaniu do innych gospodarek, wypłacalność Polski wygląda przyzwoicie.
Drugi i nie mniej poważny zarzut pod adresem tych dwóch programów dotyczy perspektywy średniookresowej: 500+ nie zwiększy trwale dzietności a obniżenie wieku emerytalnego trwale zmniejszy podaż pracy w Polsce. Jeśli chodzi o 500+, instrument ten co najwyżej przyspieszył decyzje prokreacyjne Polaków. Naturalnie, im wcześniej para decyduje się na dziecko, tym – biologicznie! – szanse sukcesu są większe. Być może więc część par, która w przyszłości nie zdołałaby mieć dwójki dzieci z przyczyn biologicznych, z uwagi na wcześniejsze podjęcie próby zwiększenia rodziny, faktycznie osiągnie ten cel. Efekt ten jednak ma zbyt małą skalę, by faktycznie przejawić się we wskaźnikach dzietności. Innych programów wspierania dzietności brak jak na razie, więc efekty 500+ pozostaną niezadawalające. Jeśli chodzi o niższy wiek emerytalny, sprawa jest jeszcze prostsza: spodziewać się należy spadku podaży pracy, co zmniejsza potencjał rozwojowy Polski. Spadek ten będzie znaczniejszy gdy przestanie być możliwe łącznie pracy zawodowej z pobieraniem świadczeń.
Trzeci zarzut pod adresem tych dwóch programów jest taki, że wprowadzono je w sposób uniemożliwiający realną ocenę ich efektów, a zatem nie ma możliwości wprowadzania w nich rozsądnych zmian. W dzisiejszych czasach niemal wszystkie kraje rozwinięte, zanim zdecydują się na kosztujące miliardy rozwiązania w polityce społecznej (i innych), w pierwszej kolejności testują prototyp tych rozwiązań. Podobnie jak z lekami, nim dopuści się je do obrotu, wprowadza się rozwiązanie w części kraju lub w odniesieniu do części potencjalnych beneficjentów. Obserwuje się efekty, w porównaniu z grupą kontrolną, i dopiero gdy wiemy jak rozwiązanie działa i jakie generuje efekty uboczne – podejmuje się decyzję o wprowadzeniu danego rozwiązania „dla wszystkich”. Naturalnie, takie prowadzenie polityki gospodarczej jest nudne, i trudno się natychmiast pochwalić „efektami” – ale przynajmniej wiadomo, czy pomimo skutków ubocznych można się spodziewać uleczenia problemów. Niższy wiek emerytalny nie pozwala w najmniejszym stopniu ocenić czy i jak zmieniać warunki pracy osób starszych, ani jaki powinien być optymalny społecznie system świadczeń i uprawnień wobec pracowników osiągających kolejne cezury wieku. Program 500+ nie pozwala ocenić, jakie działania skutecznie wspierają rodziny w wychowywaniu dzieci, czy i jakie efekty negatywne im towarzyszą i czy można im jakoś zaradzić.
Warto przy okazji rozbić kilka mitów związanych z „wpływem” obu tych programów na gospodarkę. Po pierwsze, nie ma możliwości, by 500+ przyczyniało się do przyspieszenia dynamiki wzrostu PKB w Polsce w 2019 roku, bo skala tego programu nie wzrosła w porównaniu do 2018 roku. Podobnie jak ocieplenie pogody nie oznacza, że jest ciepło – wzrost jest zawsze w odniesieniu do czegoś: a wzrost PKB w 2019 jest w odniesieniu do 2018. Po drugie, nieco mniej niekorzystna sytuacja finansowa ZUS oznacza tylko, że wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń w gospodarce był wyższy niż wzrost wydatków – efekt czysto cykliczny. Zimniejsza zima nie podważa tezy o zmianie klimatu. Przyrost emerytów, którzy skorzystali z możliwości przejścia na emeryturę w wieku 60/65 zamiast wcześniejszych 61+/67 obiektywnie zwiększa wydatki ZUS, po prostu przychody ZUS wzrosły chwilowo bardziej z powodu względnie korzystnej sytuacji na rynku pracy.
Spadek bezrobocia w Polsce nie jest związany z „odrobieniem lekcji z ekonomii” przez jakąkolwiek formację polityczną. Znalezienie pracy – gdzie można rzeczywiście „odrobić lekcję” – trwa wciąż przeciętnie niemal rok, a rekordowo niskie bezrobocie jest wciąż wyższe niż kiedykolwiek w okresie transformacji u sąsiadów Czechów. Pogorszenie popytu na pracę przywróci wszystkie wcześniej obserwowane negatywne zjawiska. Spadek liczby pracowników z uwagi na wcześniejszy dostęp do świadczeń emerytalnych pogłębi się w warunkach spowolnienia gospodarczego, nawet gdyby Polsce znów udało się uniknąć recesji. A dwa nowe sztywne wydatki nie ułatwią wtedy żadnemu rządowi tworzenia programów wspierających osoby i rodziny, które doświadczą negatywnych konsekwencji cyklu koniunkturalnego. Wtedy agencje ratingowe pokręcą głową i cofną to śliczne i błyszczące AAA-, bo wówczas w porównaniu do innych gospodarek, wypłacalność Polski przestanie wyglądać przyzwoicie.