Pozorowana sprawczość
Menedżerowie są wśród nas. I nie tylko są, ale odgrywają w społeczeństwach coraz większą rolę. Ostatnie 80 lat to eksplozja znaczenia profesjonalnych zarządzających wyższego i średniego szczebla, których podstawowym atrybutem jest wykształcenie biznesowo-finansowe, a eksponowanym symbolem ogromne bonusy, wypłacane zazwyczaj raz w roku od osiągniętego wyniku finansowego.
Decyzje podejmowane przez menedżerów sankcjonuje społecznie aura profesjonalizmu i rozwagi, narracje głównego nurtu obrazują je jako technokratyczne przekuwanie dorobku wiedzy i nauki w efektywne ekonomicznie funkcjonowanie ogromnych organizacji, stanowiących trzon gospodarki. Ich kompetencje, zdolności i podejmowana odpowiedzialność stanowią w tym dyskursie uzasadnienie dla ogromnych wynagrodzeń, wielokrotnie przekraczających pensje podwładnych.
W ostatnich latach wkład menedżerów w globalny produkt zaczął jednak budzić wątpliwości. Antropolog David Graeber zyskał rozgłos prezentowaną w swoich książkach – „Praca bez sensu”, „Dług”, „Utopia regulaminów” – wizją świata, w którym m.in. działania menadżerów nie są zorientowane na efektywność organizacji, a na budowanie indywidualnej pozycji, podkreślanie statusu i uzasadnianie swej niezbędności. Pierre Bourdieu określiłby to mianem akumulowania kapitału symbolicznego. Catherine Liu w książce „Virtue Hoarders” krytykuje menadżerów jako nową klasę dominującą, obdarzoną niemalże dyktatorską sprawczością. Wyraża niepokój o skutki tego zjawiska dla egalitaryzmu demokratycznego społeczeństwa.
Na gruncie ekonomicznym, aby skonfrontować pojęciowo narracje „technokratyczne” i krytykę „klasy menadżerskiej” potrzebujemy odpowiedzi na pytania: czy faktycznie profesjonalnie menadżerowie wytwarzają dla ogółu mniej niż zwykło się sądzić? Czy ich wkład w społeczeństwo odpowiada wynagrodzeniu i wpływom?
Przyczynek do owej empirycznej dyskusji daje Daron Acemoglu z MIT, a także Alex He i Daniel le Maire, którzy w swoim artykule sprawdzają, jakie są efekty przejęcia firmy przez menedżera z wykształceniem biznesowym. Dzięki metodom statystycznym izolują efekt samego zatrudnienia menedżera od potencjalnych „ukrytych zmiennych”, takich jak cięższa sytuacja danej firmy, za sprawą której mogłaby się ona zwrócić do profesjonalnego menedżera.
Wynik badania może zaskoczyć: menadżerowie „biznesowi” nie są bardziej efektywni zarówno kiedy brać pod uwagę wynik sprzedażowy firmy, jak i jej produktywność czy inwestycje. Widoczny i powtarzający się jest za to inny efekt: profesjonalni zarządzający redukują wynagrodzenia pracowników (spadek o 6% dla danych amerykańskich i 3% dla duńskich w ciągu 5 lat od powołania), a także procentowy udział wynagrodzeń w obrocie firmy (spadek o 5 punktów procentowych dla USA i 3 dla Dani w 5 latach).
Co więc dzieje się z poczynionymi w ten sposób oszczędnościami? Część pochłonięta jest przez dodatkowy koszt wynikający ze statystycznie istotnego wzrostu rotacji pracowników. Reszta wędruje do kieszeni udziałowców (wyższa marżowość) oraz… samych menedżerów. Menedżerowie „biznesowi” opłacani są 5-8% lepiej od zarządzających bez wykształcenia zarządczego. Globalny efekt dla społeczeństwa pozostaje przy tym, jak zaznaczają badacze, neutralny.
Wyniki, między innymi za sprawą zastosowania bardzo konkretnych narzędzi statystycznych oraz skupienia się wyłącznie na CEOs, nie daje co jasne jednoznacznej odpowiedzi na nurtujące nas wątpliwości. Pokazuje jednak, że argumenty odwołujące się do efektywności ekonomicznej, racjonalności, czy „efektu skapywania” nie stoją jednoznacznie po stronie klasy menedżerskiej. Tym ważniejsze z punktów widzenia zarówno ekonomicznych, jak i społeczno-ustrojowych, wydaje się dalsze rzetelne badanie procesów decyzyjnych gospodarki XXI wieku.