Nad brzegiem rzeki
Nie tak dawno wielu entuzjastów programu Rodzina 500 Plus zachwycało się wzrostem liczby urodzeń. Wbrew głosom ekspertów i zdrowemu rozsądkowi bardzo wiele osób wyższą liczbę urodzeń przypisywało jednoznacznie dobroczynnemu oddziaływaniu promesy 500 zł na rozrodczość. Liczba urodzeń przestała rosnąć. „Jeśli masz wroga, usiądź na brzegu rzeki i czekaj, aż jego ciało spłynie nią w dół” – mawia podobno chińskie powiedzenie.
Tymczasem kwota 500 zł miesięcznie zakotwiczyła oczekiwania finansowe niejednej grupy społecznej. W opublikowanym niedawno badaniu ponad 80 proc. ankietowanych poparło dodatek rehabilitacyjny dla dorosłych osób z niepełnosprawnościami w wysokości 500 zł miesięcznie (badanie IBRIS). Jedynie 5 proc. ankietowanych nie miało opinii na temat świadczenia. Zwolennicy wprowadzenia go w 100 proc. byli przekonani, że z jego pobieraniem nie powinno się wiązać tzw. kryterium dochodowe. Jakim cudem? Polacy to naród podobno silnie rozdarty („dom murem podzielony”, „gdzie Polaków dwóch tam trzy opinie”) – jakim cudem w tej sprawie zapanowała aż 80 proc. zgoda?
Po pierwsze, myślimy, że nasze poglądy są faktycznie nasze, a często wręcz, że są jedynie słuszne – ale podlegamy licznym i najczęściej nieświadomym manipulacjom i auto-manipulacjom. W badaniach eksperymentalnych wykazano bardzo silny efekt zakotwiczania. Przykład: dwie grupy ludzi zapytano o to, jakiego wieku dożył Mahatma Gandhi. Połowa uczestników badania usłyszała to pytanie w wersji: czy sądzisz, że miał więcej niż 40 lat, a druga połowa uczestników badania: czy sądzisz że miał mniej niż 140 lat. Obie wartości są absurdalne i nie powinny mieć wpływu na udzielaną odpowiedź, lecz pierwsza grupa podawała średnio znacznie niższy wiek niż druga. W serii kolejnych badań, w tym m.in. noblisty Daniela Kahnemanna i jego wieloletniego współautora Amosa Tverskiego – nawet całkiem losowe liczby umieszczane w tego typu badaniach zawsze dawały „kotwicę” udzielanym odpowiedziom i to nawet wtedy, gdy podano im całkowicie losowo.
Po drugie, jesteśmy bardzo podatni na to, jak przedstawi nam się problem do oceny. Hellen Miler z Institute for Fiscal Studies w Wielkiej Brytanii badała postawy wobec progresji w podatku dochodowym. Przedstawiła uczestnikom badania dwie – podkreślmy – prawdziwe informacje. Pierwsza grupa dowiedziała się, że średnia stopa opodatkowania jest niska dla osób zamożniejszych i wysoka dla osób uboższych. W skrócie: relacja zapłaconego podatku do dochodu maleje wraz z dochodem. Druga grupa dowiedziała się, że osoby bogatsze wpłacają większość podatku dochodowego. W skrócie: z całych przychodów państwa z PIT, ponad 50 proc. wpłaciło kilka procent najbogatszych Brytyjczyków. Była i trzecia grupa, która nie otrzymała żadnej informacji. Wszyscy mieli odpowiedzieć, czy ich zdaniem skala progresji podatkowej powinna być w Wielkiej Brytanii zwiększona, zmniejszona, czy pozostawiona bez zmian. Jak łatwo się domyślić, pierwsza grupa była za zwiększeniem progresji, druga za jej zmniejszeniem, a uczestnicy, którym nie przedstawiano żadnej dodatkowej informacji plasowali się po środku. Jednak niesamowita jest skala rozbieżności: ponad 80 proc. ankietowanych z pierwszej grupy chciało zwiększać skalę progresji opodatkowania. Niemal tyle samo ankietowanych z drugiej grupy chciało … zmniejszenia progresji.
Po trzecie, nasze poglądy rzadko kiedy są tak niezłomne i ugruntowane, jak zdajemy się sądzić. W eksperymencie laboratoryjnym uczestników poproszono o przedstawienie stanowiska w kilku ważnych kwestiach, takich jak kara śmierci, czy aborcja. Skala była pięciostopniowa: od zdecydowanie za do zdecydowanie przeciw. Uczestnicy zaznaczali preferowane opcje na specjalnych kartach, które ankieterzy oglądali, ale w połowie przypadków podmieniali na karty z innym odpowiedziami. Uczestników proszono potem o uzasadnienie dla swoich wyborów. „Podmiankę” karty z odpowiedziami zauważyło mniej niż 25 proc. osób, a 75 proc. osób z zapałem broniło… nieswoich poglądów. W badaniu uczestniczyli tylko dorośli obywatele, ci z prawem głosu.
I po czwarte, nasze własne poglądy są dla nas samych często „usprawiedliwieniem” działań, a działania „usprawiedliwieniem” poglądów. Benoit Monin i Dale T. Miller (obaj ze Stanford University) zadali grupie studentów pytanie, czy w hipotetycznym mieście, gdzie często dochodzi do starć na tle rasowym, szefem policji powinna zostać osoba czarnoskóra czy biała. Wszyscy uczestnicy badania zadeklarowali się jako jednoznaczni zwolennicy Baracka Obamy w wyborach 2008 r. Połowie przypomniano o ich preferencjach politycznych tuż przed badaniem, a połowie nie. Pierwsza grupa znacznie częściej uważała, że szef policji… nie powinien być czarnoskóry. Zjawisko to psychologowie określają mianem moral licensing: gdy zbudujemy w sobie poczucie, że ogólnie i w odniesieniu do średniej krajowej jesteśmy „lepszymi ludźmi”, usprawiedliwiamy w sobie zachowania, które potępilibyśmy u innych. I odwrotnie: jeśli coś zrobiliśmy, musi być to ogólnie słuszne, bo przecież przyzwoici z nas ludzie.
Znając tych kilka prostych zasad, dość łatwo pozyskać poklask dla nawet nierozsądnych pomysłów. Tylko potem… No cóż, ktoś inny siada nad brzegiem rzeki.