Złego początki, czyli amerykańska klasa średnia 10 lat po globalnym kryzysie finansowym
Minęło dziesięć lat od globalnego kryzysu finansowego i wskaźniki makroekonomiczne wskazywałyby, że było, minęło. To kiedy przyjdzie następny kryzys rozpala wyobraźnię tych ekonomistów, którzy wciąż nie wahają się prognozować i poglądów na źródła nowego kryzysu tyle, ilu prognozujących. Samo jego nadejście nie budzi jednak szczególnych wątpliwości: historycznie, cykliczne recesje spotykają rozwinięte gospodarki, co 5 do 12 lat, choć naturalnie kolejne tego typu wydarzenia różnią się intensywnością i czasem trwania. Skoro następna recesja już się szykuje, może warto spojrzeć jak na tle ogólnych wskaźników ma się ta grupa, którą poprzedni kryzys poharatał jako pierwszą: amerykańska klasę średnią.
Po pierwsze, średnie dochody gospodarstw domowych w Stanach Zjednoczonych powróciły do poziomu sprzed recesji dopiero we wrześniu zeszłego roku. Dla porównania: notowania FTSE 100 powróciły do poziomu sprzed kryzysu już w maju 2013 r, czyli ledwie 5 lat wcześniej (albo: w o połowę krótszym czasie). To powolne odrabianie strat w portfelu przeciętnego Amerykanina trwało niemal dekadę pomimo relatywnie szybkiego wzrostu gospodarczego i rekordowych notowań na Wall Street (w przeciwieństwie do przeciętnego Polaka, przeciętny Amerykanin inwestuje oszczędności na giełdzie, tak za pomocą instrumentów indeksowanych jak i bezpośrednio).
Po drugie, bezrobocie jest rekordowo niskie. Historycznie USA to kraj, w którym brak pracy był geograficznie i statystycznie rzadki: wysoka mobilność amerykańskich rodzin (też w klasie średniej) oznaczała, że brak pracy w danym miejscu to powód by się przenieść gdzie indziej – a nie szukać wsparcia dochodowego ze strony państwa. Globalny kryzys finansowy spowodował tu istotne zmiany: 5-8% amerykańskich gospodarstw domowych ubiegało się o tzw. food stamps (które obecnie nazywane są Supplemental Nutrition Assistance Program, ze względu na stygmatyzację ukrytą w pierwotnej nazwie). Stopa bezrobocia wzrosła w szczycie kryzysu do niemal 10%, co jak na USA było poziomem kosmicznie wysokim i choć obecnie wróciła do dolnych stref stanów niskich (czyli poniżej 4%), za tym spadkiem stoi nie tylko kreacja nowych miejsc pracy, ale też zjawiska niekorzystne: stopniowe obniżanie aktywności ekonomicznej, szczególnie wyraźne w grupie mężczyzn ze średnim i wyższym wykształceniem w grupie wieku od 20 do 45 lat. Tak zwany kryzys opioidowy, spadek podaży pracy na skutek gier komputerowych i efektów aglomeracyjnych – te wszystkie zjawiska przeorały rynek pracy w USA w ciągu ostatniej dekady, w znaczący sposób zmieniając potencjał zarobkowy przeciętnego amerykańskiego gospodarstwa w klasie średniej.
Co gorsza, choć dochody gospodarstw domowych rosną przeciętnie niemal 2% w ujęciu realnym, niewiele wskazuje na poprawę standardu życia. Ciekawy obraz sytuacji przekazują dane Spisu Powszechnego z 2017 r: więcej osób decyduje się na pracę na niepełnym etacie, by wesprzeć dochodowo gospodarstwo domowe (te osoby nie pracowałyby, gdyby głowa rodziny była w stanie utrzymać dom). Do tego głowy rodzin – ci którzy pracują – pracują większą przeciętną liczbę godzin, więcej też czasu spędzając na dojazdach do miejsc pracy. Dlaczego liczba mnoga? W większej liczbie gospodarstw domowych głowa rodziny ma więcej niż jedną pracę. Zatem za wzrostem dochodów gospodarstw domowych amerykańskiej klasy średniej stoją nie tyle podwyżki, co wzrost czasu pracy.
Jeśli porównać nie dochody gospodarstw domowych a poziom konsumpcji, te negatywne tendencje widać jeszcze wyraźniej. Według wyliczeń think-tanku Economic Policy Institute – szczytowy dobrobyt przeciętnego gospodarstwa domowego w USA nastąpił jeszcze za kadencji Billa Clintona, na przełomie tysiącleci. Po skorygowaniu o inflację, dopiero w zeszłym roku konsumpcja klasy średniej dogoniła stan z 2000 r.
Naturalnie, wzrost dochodów nie rozkładał się równo dla osób o różnym poziomie zarobków. Od 2000 r, dochody najbogatszych gospodarstw domowych wzrosły realnie o 9.3%, podczas gdy dla 40% najmniej zarabiających dochody w USA spadły o 2.1%. Co gorsza, dla najmniej zarabiających 20% Amerykanów, dochody spadły aż o 4% w porównaniu z rokiem 2000, w ujęciu realnym. Fakt, że dynamika płac i możliwości pracy różniła się tak znacząco dla osób z wysokimi i niskimi dochodami pogłębił nierówności płacowe w USA. Kryzys na rynku nieruchomości pogłębił też nierówności majątkowe. Z uwagi na powolny wzrost zarobków, przeciętna amerykańska rodzina nie zwiększa oszczędności, co w przyszłości wzmocni narastanie nierówności majątkowych. Narastanie nierówności … z poziomów już rekordowo jak na USA wysokich.
A przecież USA jest teraz w szczytowym punkcie dobrobytu gospodarczego, podtrzymanie dobrej koniunktury możliwe jest przez następne kilka kwartałów, ale raczej niemożliwe w horyzoncie kilku lat. Poprzednia recesja uderzyła w przeciętną rodzinę amerykańską dość mocno, ale w nową recesję amerykańska klasa średnia wchodzić będzie w gorszym stanie niż wówczas.