Czy każdy ma szansę na Harvard?

Czy każdy ma szansę na Harvard?

W tym roku, za sprawą 50 osób w tym aktorek Felicity Huffman (Gotowe na wszystko) oraz Lori Loughlin (Pełna chata), sprawa przyjęć na studia wyższe w USA stała się głośna medialnie. W ramach śledztwa FBI pod nazwą „Varsity Blues” ujawniono istnienie sieci bogatych rodziców, którzy płacili tysiące dolarów, aby zwiększyć szanse przyjęcia ich dzieci na elitarne uczelnie, takie jak Yale lub Stanford. Cel ten osiągali płacąc mężczyźnie, który z kolei wynajmował osoby trzecie, aby podeszły do testu zamiast owych dzieci, opłacał ludzi nadzorujących testy, którzy na to przymykali oko oraz płacił trenerom drużyn uniwersyteckich za uznanie owych dzieci za sportowców. Cala brygada (tj. obrotny mężczyzna oraz płacący mu „klienci”) czeka teraz na rozprawę, a grozi im kara więzienia, o sowitych grzywnach nie wspominając. Poza ukaraniem winnych, skandal przyczynił się także do wzrostu zainteresowania procesem rekrutacji na elitarne uniwersytety w USA: czy dostają się tam najlepsi?

Na szczęście inny proces sądowy pomaga nam odpowiedzieć na to pytanie. Dwa lata temu stowarzyszenie Students for Fair Admissions (SFFA) wytoczyło sprawę Uniwersytetowi Harvardzkiemu o dyskryminację przeciwko osobom pochodzenia azjatyckiego. Według SFFA kryteria rekrutacji przyznające preferencje kandydatom, których rodzice są absolwentami Harvardu oraz premiujące aktywność sportową są niemerytoryczne i szczególnie to pierwsze kryterium permanentnie wyklucza pewne grupy z równego dostępu do usług edukacyjnych Harvardu. Choć to uczelnia prywatna, Harvard jest zobowiązany traktować wszystkich równo niezależnie od płci, rasy i pochodzenia, więc sąd pozew przyjął i przeprowadził proces, a to zmusiło Harvard do ujawnienia zwykle bardzo strzeżonych danych o kandydatach i – naturalnie – przyjęciach. W imieniu pozywających analizy przeprowadzał Peter Arcidiacono (Duke University), z pomocą Tylera Ransoma (University of Oklahoma) i Josha Kinslera (University of Georgia), którzy wyniki badań stanowiących materiał dowodowy opublikowali również jako artykuł naukowy, rzucając światło na zwykle pilnie strzeżone tajemnice dotyczące roli majątku i rasy w procesie rekrutacji na prestiżowe uniwersytety amerykańskie. Obecnie 4,5% spośród aplikujących dostaje się na Harvard, ale szanse otrzymania indeksu tej prestiżowej uczelni rosną na skutek preferencje jakie otrzymują grupy oznaczone zbiorczo akronimem ALDC: A to sportowcy (z ang. Athletes), L to dziedziczenie (z ang. Legacy), D to ci którzy znajdują się na liście zainteresowania dziekana (z ang. Dean) oraz C to dzieci pracowników uniwersytetu (z ang. Children). Preferencje dla grup ALDC zaburzają w zamierzeniu merytokratyczny ideał. Ponadto pojawiają się obawy co do dyskryminacji rasowej, bo zarówno grupy L jak i C są zdecydowanie niereprezentatywne dla populacji pod względem rasy czy pochodzenia. Arcidiacono i koledzy oszacowali jak duża jest w praktyce rola przywilejów dla ALDC, tj. czy rzeczywiście na skutek tych preferencji przyjmuje się słabszych kandydatów. Ich badanie pokazuje, że nawet po wykluczeniu sportowców (A), przeciętny kandydat z grupy LDC jest słabszy niż przeciętny kandydat nie-ALDC. Jest to także prawdą w odniesieniu do przyjętych studentów. Z badania wynika też, że biały kandydat spoza grupy ALDC ma 10% szansę dostania się na Harvard (czyli dwukrotnie większą niż przeciętne 4,5%), jeśli biały kandydat jest w grupie L, to jego szanse rosną pięciokrotnie, a jeśli przy okazji trafi na listę D, to aż siedmiokrotnie. Białe dziecko absolwentów Harvardu z listy dziekana uprawiające z powodzeniem jakiś sport ma niemal 100% szansę przyjęcia na Harvard – nie 4,5%.

Co by się stało, gdyby preferencje ALDC usunąć? W szeregach studentów Harvardu znalazłaby się tylko jedna czwarta z tych białych studentów z grupy ALDC, którzy są przyjmowani obecnie. Naturalnie uczniowie z grup ALDC  osiągają bardzo dobre wyniki, nie tylko z uwagi na dochody rodziców, ale także z uwagi na ich zaangażowanie we wspieranie edukacji dzieci. Dlatego Harvard wciąż przyjmowałby wielu białych studentów z dobrze wykształconych rodzin. Ale znacząco spadłby przeciętny dochód w rodzinach studentów i w ogromnym stopniu zmieniłyby się proporcje ze względu na kolor skóry: nastąpiłby spadek liczby białych studentów, liczba studentów czarnych nie zmieniłaby się, natomiast zwiększyłaby się liczba studentów pochodzenia azjatyckiego oraz latynoskiego.

Dlaczego Uniwersytet Harvarda stosuje te preferencje? Podawane są dwa argumenty: studenci z grupy L oraz A pomagają budować charakter uniwersytetu. Ponadto przyjmowanie studentów z grupy L sprzyja dawaniu darowizn przez absolwentów i ich rodziców co wzmacnia uniwersytet. Badania potwierdzają, że sukces sportowy prowadzi do wzrostu darowizn dla uczelni. Ponadto rodzice oraz studenci z grupy L, którzy skończą dany uniwersytet mają większą skłonność do dawania darowizn. Większe darowizny to możliwość przyznania większej liczby stypendiów, podniesienia jakości infrastruktury i przyciągnięcia najlepszej kadry badawczej i dydaktycznej. Czy to usprawiedliwia praktykę uprzywilejowywania uprzywilejowanych? Każdy osądzić musi to samodzielnie.

Dziennik Gazeta Prawna, 20 grudnia, 2019

Tags: 
Tłoczone z danych