Mycie rąk, a tragedia zdrowia wspólnego
Jednym z podstawowych pojęć w ekonomii jest tzw. tragedia dobra wspólnego (ang. tragedy of the commons). Wszyscy rybacy, na przykład, mają długofalowy interes w tym, by nie wyławiać zbyt dużo w danym roku, bo dzięki temu połowy będą możliwe przez wiele lat naprzód. Ale jeden konkretny rybak zawsze zarobi nieco więcej, jeśli tylko uda mu się wyłowić nieco więcej ryb, doprowadzając w ten sposób do nadmiernych połowów i niweczenia przyszłości rybołówstwa. Ta sytuacja to typowy przypadek tragedii dobra wspólnego opisanej przez biologa Garretta Hardina w magazynie Science w latach 60. ubiegłego wieku. Mechanizm tragedii dobra wspólnego dotyczy nie tylko zasobów naturalnych: pojawia się w kontekście tego ile osób i kto konkretnie powinien zostać nauczycielem, lekarzem, itp. Wielu badaczy cywilizacji wskazuje, że niezależnie od kontynentu i rasy, organizacja społeczności lokalnych motywowana była głównie tym, by zniwelować tragedię dobra wspólnego.
I dokładnie to samo dotyczy korony. Strategie działania znacząco różnią się pomiędzy krajami, organizacjami i ludźmi. Tymczasem zdrowie, choć zazwyczaj myślimy o nim w kontekście indywidualnym, ma charakter dobra publicznego, szczególnie w kontekście chorób zakaźnych. Zapewnienie i utrzymanie dobra publicznego jest możliwe tylko w warunkach współpracy. Tymczasem, naturalne jest to, że ludzie zachowują się jak pasażerowie na gapę i korzystają z poświęcania innych dla uzyskania własnych korzyści. Do czasu wynalezienia szczepionki, wszystkie wysiłki (właściwe mycie rąk, unikanie zatłoczonych miejsc i izolacja, gdy jesteśmy chorzy) mają więc na celu zminimalizowanie tempa rozprzestrzeniania się infekcji. Wystarczy, że nawet niewielka grupa ludzi będzie systematycznie naruszać te zasady, by zwiększyć ryzyko zarażenia innych ludzi. Inaczej mówiąc, współpraca sprawi, że społeczeństwo zyska, ale wystarczy kilku niesubordynowanych graczy i…
Nassim Taleb (New England Complex Systems Institute) i Joseph Norman (New York University) analizują aktualną sytuację przez pryzmat ryzyka indywidualnego i systemowego. Na samym początku epidemii ryzyko indywidualne dla większości osób jest minimalne. Wprowadzenie szczególnych środków ostrożności, chociażby unikanie tłumów, czy zwiększona dbałość o higienę, może się więc z perspektywy jednostki wydawać działaniem „przesadzonym”. Taleb i Norman nazywają nawet takie natychmiastowe i priorytetowe wprowadzenie środków ostrożności ze strony pojedynczego człowieka - indywidualną „paniką”. To jest fajny rodzaj paniki: w dłuższej perspektywie pomaga zapobiec systemowym problemom. Nawet jeśli aktualnie jest zupełnie oderwane od faktycznego poziomu ryzyka.
Przekonanie wszystkich do słuszności stosowania prostych działań nie jest jednak łatwe. Po pierwsze, „nagroda” za tymczasową zmianę stylu życia nie przyjdzie szybko, a gdy przyjdzie, będzie niezauważalna, bo w postaci uniknięcia niekorzystnego scenariusza: wyobraź sobie szczęście z katastrofy, która … nie nastapiła. Po drugie, dla części osób długoterminowe ryzyko systemowe przeciwstawione jest bardzo realnemu ryzyku indywidualnemu związanego chociażby z wzrostem kosztów codziennego życia – monetarnych i psychologicznych.
W uwagi na te koszty, w każdym z nas zakorzenione są dwa mechanizmy obronne. Historycznie przetrwanie było warunkowane optymistycznym nastawieniem, więc ewolucyjnie większość z nas nie docenia ryzyk i przecenia prawdopobieństwo pozytywnego rozwoju sytuacji. Poza tym, traktujemy sytuacje zagrożenia jako przejściowe, chwilowe odchylenie od normalności. Zakładamy automatycznie, że niezależnie od naszych działań, wkrótce wszystko wróci do normy.
Zrozumienie tych mechanizmów może pomóc w odpowiedzialnym zachowaniu podczas pandemii. Zmiana dotychczasowych przyzwyczajeń, szczególnie tych związanych z ryzykiem przenoszenia wirusa, jest kluczowa dla zwiększenia prawdopodobieństwa korzystnych scenariuszy. Czy nasze uwarunkowania behawioralne stanowią wystarczającą przesłankę do interwencji państwa w ograniczanie praw człowieka i obywatela? W tej sprawie oceny będą zawsze subiektywne.
Obiektywne i pewnie ważniejsze pytanie brzmi: czy skuteczna interwencja jednego państwa w ogóle ma sens gdy mowa o problemach z grupy tragedii wspólnego dobra? Dziś funkcjonujemy jakby o zdrowiu mógł osobno decydować każdy kraj, tymczasem na wszystkich kontynentach są o rzut kamieniem od siebie społeczności w różnych fazach epidemii: czasem w jednym kraju (jak USA), czasem w jednej wspólnocie (jak Europa). Zdrowie stało się zaiste globalne i tylko współpraca międzynarodowa i dalsza integracja pomoże je skutecznie chronić.
Dziennik Gazeta Prawna, 27 marca, 2020