Jak bzdurna jest Twoja praca?
Opublikowana w 2018 roku książka “Bullshit Jobs: A Theory” autorstwa brytyjskiego antropologa Davida Graebera wywołała duże poruszenie w mediach (zob. tu i tu). Zmarły w zeszłym roku profesor London School of Economics głosił że żyjemy w świecie bzdurnej pracy; nawet 40% pracowników miałoby sądzić, że robi niepotrzebne rzeczy i sprawia jedynie wrażenie produktywności. W efekcie, jak wnioskował Graeber, ponad połowa wytwarzanej obecnie pracy mogłaby zostać wyeliminowana i nikt nie zauważyłby różnicy. Największą wadą książki Grabera było jednak swawolne postępowanie z danymi. Jako, że nauka posuwa się powoli, dopiero teraz możemy zweryfikować jego teorię w pełni.
Magdalena Soffia (Uniwersytet w Cambridge) i współautorzy sięgnęli po reprezentatywne dane ankietowe aby skonfrontować je z przewidywaniami antropologa. Okazuje się, że wynikom daleko do kilkudziesięciu procent, jakie podawał Graeber. Według danych Soffii, w krajach Unii Europejskiej i w Wielkiej Brytanii odsetek osób uważających swoją pracę za bezużyteczną wyniósł średnio 4.8% i nigdzie nie przekroczył 7.9% (Słowacja). Polska w tym niechlubnym rankingu plasuje się relatywnie wysoko, rzeczony odsetek wyniósł u nas 7%. Niższe wyniki zanotowały zaś kraje nordyckie (2.9%), Benelux (3.7%), czy Niemcy (3.8%). Ostatecznie, relatywnie niewielu pracowników odczuwa, że ich praca jest bezużyteczna. I choć autorzy nie testują tego formalnie, widać tutaj pozytywną relację między stopniem rozwoju gospodarczego a poczuciem użyteczności pracowników.
Profesor LSE teoretyzował, że bzdurne prace skoncentrowane są w sektorze finansowym i wśród prawników korporacyjnych. Z kolei pracownicy tzw. niezbędnych zawodów (m.in. sprzątacze, farmerzy, pielęgniarze czy śmieciarze) powinni wg niego jednogłośnie określać swoją pracę jako użyteczną. Okazuje się, że jest nieco inaczej. Najniższe poczucie własnej użyteczności mają średnio robotnicy, śmieciarze, sprzątacze oraz osoby zatrudnione przy zbieractwie. Słowem: pracownicy fizyczni. Po drugiej stronie spektrum towarzystwo jest już bardziej zróżnicowane. Średnio rzecz biorąc, wysokie poczucie własnej użyteczności mają bankierzy, prawnicy, inżynierowie, biznesmeni, nauczyciele i pracownicy służby zdrowia. Jak można się domyślić (i dane to potwierdzają), im wyższe wykształcenie pracownika, tym większe poczucie użyteczności własnej pracy.
Powyższe przykłady pokazują, że dużą część teorii Graebera można włożyć między bajki. Jest tutaj jednak pewne ziarno prawdy. Zgodnie z przewidywaniami antropologa, istnieje wyraźna korelacja między poczuciem własnej użyteczności a zdrowiem psychicznym mierzonym indeksem WHO. Niepewności jest duża -- nie wiemy czy poczucie użyteczności promuje zdrowie psychiczne, czy może osoby z problemami częściej czują się niepotrzebne w swojej pracy. Według Soffii wiele leży w rękach menedżerów -- jak pokazują dane, poczucie użyteczności pracownika zależy od szacunku, jaki przełożony okazuje podwładnym oraz tego, czy pracownik może wdrażać własne pomysły.
Toksyczne środowisko pracy to jednak tylko część ogólniejszego problemu -- osoby o niskich kwalifikacjach są jedną z najbardziej pogardzanych grup społecznych. Psychologowie społeczni zmierzyli nastawienie dobrze wykształconych Europejczyków do grup będących często obiektem dyskryminacji —Muzułmanów, Turków, biednych, otyłych, oraz słabo wykształconych. To właśnie ta ostatnia grupa była lubiana najmniej. Co szczególnie ciekawe, pogarda do niewykształconych jest zinternalizowana -- nawet słabo wykształceni respondenci gorzej ewaluują osoby bez wykształcenia wyższego. Jak argumentuje Michael Sandel, filozof z Uniwersytetu Harvarda, to jednak z ciemniejszych stron wszechobecnej w sferze publicznej retoryki merytokracji. W takich warunkach trudno oczekiwać od słabo wykształconych by nie czuli się bezużyteczni i odrzuceni.
Historia ta mówi również sporo na temat wyzwań dzisiejszych nauk społecznych. Bezskrupulatnej konfrontacji teorii z reprezentatywnymi danymi badacze społeczni błądzą niczym owce we mgle. Przyczyna jest prosta: ilu ludzi, tyle intuicji. Dla jedynych, finansjerzy i bankierzy żerują na prawdziwej pracy wytwarzanej przez essential workers. Dla drugich, to antropolodzy, socjologowie czy ekonomiści stanowią kastę pasożytniczą. W swojej książce David Graber postanowił bazować na swojej intuicji, nie szukając metod najlepszej weryfikacji swoich teorii -- dane używane przez Soffię i współbadaczy były rozpowszechnione i łatwo dostępne przed publikacją jego książki. Gdyby tylko Graeber sięgnął po te dane, moglibyśmy mieć dzisiaj lepszą teorię jego autorstwa, wiele tuszu zostało by w drukarkach, a opinia publiczna nie powtarzałaby bzdur z jego książki.
GRAPE | Tłoczone z danych dla Dziennika Gazety Prawnej, 20 sierpnia 2021 r.