Z innej perspektywy #1: czasy PRLu
W dzisiejszych czasach ciężej o znajomego bez ściągniętej z nieautoryzowanego źródła empetrójki, niż o znajomego z takowymi. Polacy od długiego czasu utrzymują się też w pierwszej dziesiątce wśród piratów gier komputerowych (patrz raport IIPA). Czy brak moralności mamy we krwi? A może wręcz przeciwnie?
Wielu badaczy, lub po prostu zainteresowanych, traktuje piractwo w Polsce jako część jednolitego problemu ogólnoświatowego. Rzadko zwraca się uwagę na fakt, że jeszcze 'niedawno' analogiczny proceder był w Polsce walką z niesprawiedliwością i uciskającym ustrojem. Ile osób w Waszej rodzinie do dziś posiada nagrane kasety magnetofonowe z muzyką Jimi'ego Hendrixa, puszczonego w audycji radiowej Marka Niedźwieckiego? A przecież zaczęło się o wiele wcześniej.
Mówimy o PRLu. Okresie w historii Polski, w którym wszelka forma sztuki podlegała ścisłej cenzurze. Pierwsi muzycy jazzowi musieli ukrywać swoją pasję, grając głównie na prywatnych występach dla znajomych, w każdej chwili będąc narażonymi na to że ktoś ich wyda. Późniejsi bardowie? To samo - wiersze i twórczość dla najbliższych. Sztuka była dobrem trudno dostępnym. By je zdobyć, trzeba było narazić się władzom, a nie raz i normom społecznym. Oczywiście z czasem następowały zmiany. Ktoś skądś przemycił nagranie niegrzecznych Beatlesów, komuś innemu udało się przynieść trochę zagranicznych książek. Pojawiły się kasety magnetofonowe i z muzyką zrobiło się nieco łatwiej. Czy dużo łatwiej?
Muniek Staszczyk, z zespołu T-Love opowiadał kiedyś o tym jak dystrybuowali z grupą swoje pierwsze nagrania. Na własnym magnetofonie musieli przegrywać z kasety na kasetę, z kasety na kasetę... A prawdziwie 'wolna' muzyka w dalszym ciągu miała rzucane kłody pod nogi. Nie wspominając o muzyce artystów zagranicznych, jak wspomniany już wcześniej Hendrix, której w ogóle nie sposób było zdobyć. Nawet koniec PRLu nie od razu przyniósł, choć bliskie słusznemu, rozwiązanie. Brak regulacji prawnej oznaczał legalną sprzedaż i dystrybucję albumów kopiowanych bez żadnego zysku dla oryginalnych autorów.
Oczywiście od tamtego czasu wiele się zmieniło. Są inne prawa, obyczaje; rozpowszechniły się kasety, potem płyty, wreszcie pliki cyfrowe i internet. Ale czy zmieniło się to jak postrzegane jest poszukiwanie muzyki, lub innych dóbr, przez działające wbrew prawu kanały? Czy też ciągniemy za sobą bagaż historyczny, a sięgająca ceny 200 złotych gra jest dla nas, w pewnym sensie, tym czym koncert Jimiego był dla naszych poprzedników?