Jaka jest nasza demograficzna przyszłość?
Joanna Tyrowicz mówiła w "Rozmowie w południe" RMF FM o problemach polskiego systemu emerytalnego:
Zmiany demograficzne zachodzą przynajmniej od 30 lat. Nie będzie się już rodziło tyle dzieci, co w czasach wyży np. lat 1981-83. Nie ma już tylu kobiet w wieku rozrodczym, żeby urodzić tyle dzieci, by nas było więcej. Populacje we państwach rozwiniętych się kurczą. Taka jest nasza demograficzna przyszłość. Można się tylko kurczyć szybciej lub wolniej, ale nie można tego procesu zatrzymać.
System emerytalny musi być wynikiem porozumienia społecznego. Wiek emerytalny jest tylko jednym z jego parametrów. Tak jak wysokość składki emerytalnej czy wysokość samej emerytury. Jeśli system emerytalny ma zapewniać to, co politycy lubią nazywać godnymi emeryturami, a my określilibyśmy pewnie mianem wysokich emerytur, to matematyki nie da się oszukać. Żyjemy coraz dłużej. Jeśli nie chcemy ruszać wieku emerytalnego, to zostaje nam podniesienie składek emerytalnych albo obniżenie emerytur. To nie tylko polski dylemat. Te same problemy mają inne państwa. Na przykład Niemcy, jeśli nie zrobią niczego z parametrami swojego systemu emerytalnego, to za 30 lat będą mieli o 25% niższe emerytury.
Czytaj także: Nadchodzi czas emerytur obywatelskich? Oby nie – rozmowa z Piotrem Skwirowskim w Rzeczpospolitej.
Dla mnie jako ekonomistki kluczowym problemem jest to, jakie błędy w systemie emerytalnym narosły przez lata i czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Mamy obecnie system, który obiecywał, że co do niego wpłacisz, to na starość dostaniesz. Wszyscy powtarzali, że nowy system jest zbilansowany i nie trzeba będzie do niego dopłacać w przeciwieństwie do poprzedniego systemu.
Główny problem polega na tym, że niestety wcale tak nie będzie. Bo poza zasadą, że tyle dostaniemy, ile wpłacimy, system ma kilka dodatkowych ograniczeń. Jedną z nich jest emerytura minimalna. I to dobrze, że ona jest, bo Polska w ten sposób realizuje zasadę solidarności wobec obywateli. Oznacza to jednak, że bardzo wiele osób nie uzbiera nigdy sama na emeryturę minimalną i trzeba będzie do nich skądś dopłacić.
Pokażmy skalę problemu. Gdybyśmy nie zreformowali w 1999 roku systemu emerytalnego, to około 2030 roku zadłużenie tego systemu wyniesie 7-8% PKB rocznie. Dla porównania luka w systemie związana z dopłatami do emerytur minimalnych wyniesie wówczas 4,5% PKB rocznie. Czyli zrobiliśmy wielką reformę, pozmienialiśmy wszystko, znacząco obniżyliśmy emerytury, a mimo wszystko mamy system z bardzo dużą luką emerytalną.
W przyszłość wszystkie kobiety i ponad połowa mężczyzn będą otrzymywali emeryturę minimalną. Gdyby wiek emerytalny kobiet był wyższy i wynosił 65 lat – nie mówię, że tak ma być, pokazuję tylko, co by to oznaczało – to odsetek osób kobiet z emeryturą minimalną spadłby do 30%.
Skąd my to wiemy, a dlaczego nie wie tego ZUS czy ministerstwo? Otóż wszystkie modele, które służą do prognozowania np. wypłacalności systemu ubezpieczeń społecznych, są wyliczane w oparciu o jakiegoś uśrednionego Polaka. Problem polega na tym, że on w przyrodzie nie występuje. My w naszym modelu uwzględniamy różne osoby – pracujące dłużej lub krócej, oszczędzający więcej lub mniej, mające większą lub mniejszą wydajność. Dzięki temu już teraz możemy zobaczyć to, co wydarzy się za kilka lat w naszym społeczeństwo – kto i ile uzbiera na emeryturę, ile będzie wynosiła emerytura minimalna i ile osób na nią nie uzbiera. Wyniki naszego modelu pokazaliśmy po raz pierwszy w 2016 roku i nic się od tamtego czasu nie zmieniło.
Czytaj także: Czy warto dłużej pracować? – rozmowa z Piotrem Skwirowskim w Gazeta.pl
To nie jedyny błąd w systemie emerytalnym. Gdy my liczymy, ile wyniesie luka z powodu emerytury minimalnej, to bierzemy pod uwagę, jak długo będzie żył – czyli i pobierał emeryturę – dany człowiek z konkretnego rocznika. Gdy liczy to ZUS, to nie bierze tego pod uwagę, tylko wylicza to dla jakiejś średniej, faktycznie nieistniejącej w przyrodzie. W związku z tym już teraz ZUS wypłaca za wysokie emerytury. Choć są niskie, niższe niż były kiedyś, to i tak są za wysokie. Ten jeden błąd, ta jedna liczba z tabelki to 1,5% PKB. To są strasznie duże pieniądze.
Czym ma być emerytura minimalna? Obecnie to kwota ustalona w 1992 roku i od tamtego czasu waloryzowana. Co jakiś czas przychodzi minister, który akurat odpowiada za emerytury i mówi, że ta kwota jest za mała i ona lub on ją bardziej podniesie. Nikt nie patrzy, czy ta suma pozwala sfinansować podstawowe potrzeby seniorów. Co więcej ta kwota jest taka sama i w dużym mieście i mniejszej miejscowości, gdzie koszty utrzymania są prawdopodobnie bardzo różne. Nie przypominam sobie w ostatnich 25 latach publicznej debaty o tym, czym ma być emerytura minimalna, na co ma starczać, czy starcza i jeśli nie, to w jakim horyzoncie czasowym mamy do tego dojść.
Spieramy się o to, czy wiek emerytalny ma wynosić 60, 65 czy 67 lat, a nie rozmawiamy o dramatycznych problemach systemu emerytalnego. Wprowadziliśmy system emerytalny, który miał tworzyć zachęty do dłuższej pracy. Tymczasem gdy przepracujemy realnie 25 lat, to z naszego punktu widzenia system emerytalny – przy tych parametrach i błędach, które są w niego wpisane – nie tworzy żadnych zachęt, żeby pracować dłużej.
Dyskusja o tym, że za pomocą jakiś bodźców zachęcimy kogoś do dłużej pracy jest iluzją. Gdy w innych państwach wprowadzano bodźce do dłuższej pracy, to jednocześnie sprawdzano czy są skuteczne. Okazywało się, że pozwalały wydłużyć aktywność o 7-10 miesięcy, ale nie o 5 lat. Jeśli chcielibyśmy motywować do dłuższej pracy, musiałoby to być realnie kosztowne dla budżetu. Odejście na emeryturę też jest kosztowne. Trzeba porównać te dwa koszty i ocenić, co się bardzo opłaca.
Nie jest moja rolą jako ekonomistki, powiedzieć jaki powinien być wiek emerytalny. Mogę powiedzieć, co to oznacza dla wysokości emerytur i jakie są tego koszty. Jeśli to państwu odpowiada, to nic mi do tego. Potrzebna jest uczciwa rozmowa o całym systemie emerytalnym, a nie wykłucanie się o jego jeden element, wcale nie najważniejszy.
Źródło: "Rozmowa w południe" RMF FM, 30 stycznia 2023 r.